
Zdjęcie na miarę Bieszczadzkiego Przewodnika!
Historia wykonania tego foto wiąże się z niesamowitym heroizmem, walką ze słabościami.
W pewien majowy weekend byłem ugadany z kolegą. Co tu dużo mówić, szykowało się opojstwo w plenerze. Spakowałem plecak, śpiwór, siekiera i to co trzeba. Dużo tego co trzeba. Kolega uprzedził mnie, że będzie z dziewczyną oraz znajomymi. No to pojechałem.
Nieodkryte Bieszczady istnieją naprawdę, wystarczy chcieć je odkryć!

Pojechaliśmy autem na Bukowiec a dalej z buta. Jakoś udało się drogę umilić. Po drodze okazało się, że same miejscowe idą, że ja jeden turysta. Śmiesznie tak. Na miejscu z kolegą zabraliśmy się do drewna, żeby było na noc. Szło jak po grudzie. Co prawda ręce nawykły do siekiery, ale piękna pogoda i ten bimber jakoś nie służyły. No nie szła robota,, choć w końcu udało się zakończyć prace. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w chwili odłożenia siekiery w chacie było rozpalone małe ognisko a w rondlu dochodził czaj.
Wszystko zaczęło się już nocą! Bieszczady nocą są serio super!

Noc była bezchmurna, podniosły się gęste mgły. W bimbrowym przypływie geniuszu zrodził się pomysł, aby o wschodzie ogarnąć fotografie na cmentarzu na Beniowej. Heroizm wiązał się z tym, że opiliśmy się już tak bardzo, że ciężko było się podnieść po drewno do ognia- a co dopiero dosiedzieć świtu i dojść na miejsce. Ostatecznie wyszła dużo trudniejsza opcja: zdrzemnąć się, zmartwychwstać i zrobić te foty.
To były czasy, kiedy po górach szlajałem się z aparatem i zapasem klisz. Tak wiec fakt, że fotografie się udały uznaję za wyjątkowe szczęśćie.

Biniowa to moje ulubione miejsce w Bieszczadach. To na Biniowej po raz pierwszy widziałem watahę wilków, słyszałem ich wycie.